piątek, 18 grudnia 2009

DAJTKI (Deuthen) – plac musztry zanim powstało lotnisko

Dzisiaj chcę przedstawić wyjątkowy i niespotykany obrazek z życia naszego miasta. To widok terenów lotniska w Dajtkach w okresie, kiedy nie było tu jeszcze lotniska, tylko plac musztry.


Na pocztówce z pocztowym stemplem "Allenstein" wysłanej w czerwcu 1909 roku widać wojsko defilujące przed oficerami na koniach. Żołnierz wysyłający pocztówkę podpisał ją tak:
„Ein Parade – Marsch auf unseren Exerzierplatz in Deuthen“ co można przetłumaczyć:
Parada – wymarsz z naszego placu musztry w Dajtkach.
Słowo „exerzierplatz” tłumaczyć można jako plac musztry lub plac ćwiczeń. Spotkałem się z opiniami, że w tym miejscu był poligon, a nie plac musztry. Rzeczywiście widziałem kiedyś album ze zdjęciami olsztyńskiego żołnierza, w którym były zdjęcia z 1939 roku, podpisane jako zrobione w „Deuthen”, na których niemieccy żołnierze ćwiczyli strzelanie. Miejsce dało się rozpoznać jako położone na wzgórku nad samym jeziorem Krzywym. Lat temu 70 widocznie nie było jeszcze lasu pomiędzy dzisiejszym lotniskiem a jeziorem. Ciekaw jestem też gdzie ćwiczyła olsztyńska artyleria. Może także na skraju placu musztry, nad samym jeziorem ?
Samą pocztówkę wydał prawdopodobnie Narcis Neckle, który był od 1906 roku dzierżawcą kantyny w koszarach nad jez. Długim. Oprócz prowadzenia kantyny zajmował się wydawaniem pocztówek, na których uwieczniał między innymi sceny z życia żołnierzy. Dlatego też żołnierze stacjonującego tu 150 regimentu piechoty często mogli wysyłać pocztówki z sobą samym w roli głównej.
A swoją drogą ile to hektolitrów potu zostawili tu ci wszyscy młodzi chłopcy, których tu jako poborowych ściągnięto ze wszystkich zakamarków II-iej Rzeszy ?

Położenie placu musztry widać na starej mapie z 1908 roku:

Lotnisko w tym miejscu powstało później. Duża płaska powierzchnia placu musztry aż sama się prosiła, aby wykorzystać ją jako lotnisko. Pierwszy samolot na placu musztry wylądował podobno w dniu 18 kwietnia 1913 roku. Podczas I wojny światowej w dniu 17 marca 1915 roku przebazowano tu szwadron samolotów bombowych. I tak zaczęła się kariera placu musztry jako lotniska.

środa, 9 grudnia 2009

TANNENBERG 1914 na starych pocztówkach

Dnia 1-go sierpnia 1914 roku Niemcy ogłosiły wojnę z Rosją. Działania na froncie wschodnim rozpoczęły się 17 sierpnia 1914, kiedy to rosyjski gen. Paweł Rennenkampf (Павел Карлович Фон Ренненкампф) ze swoją 1-ą armią „Niemen” wkroczył na teren Prus Wschodnich od strony północno-wschodniej. Rosja zaatakowała na froncie wschodnim pierwsza na prośbę Francji z zamiarem odciążenia frontu zachodniego. Dwa dni później rosyjska 2-ga armia „Narew” którą dowodził gen. Aleksander Samsonow (Александр Васильевич Самсонов) zaatakowała z kierunku południowo-wschodniego wzdłuż prawego skrzydła niemieckiej 8-ej armii dowodzonej przez gen. Friedricha von Prittwitza. Prittwitz już po pierwszej porażce pod Gąbinem (na wschód od dawnego Königsberga) okazał się nieudolnym dowódcą. Obawiał się że nie utrzyma pozycji wobec przeważających sił przeciwnika i powiadomił dowództwo, że zamierza oddać bez walki całe Prusy Wschodnie łącznie z Królewcem i wycofać się aż za Wisłę! W takiej sytuacji zdecydowano się na zmiany. 22-go sierpnia Prittwitz został zdjęty ze stanowiska wraz z szefem sztabu generałem Alfredem von Waldersee. Szef niemieckiego Sztabu Generalnego generał Helmuth von Moltke wyznaczył nowego dowódcę 8 Armii generała Paula von Hindenburga i szefa sztabu generała Ericha Ludendorffa.

Niemcy odnieśli zwycięstwo, które później zostało bardzo rozdmuchane w niemieckiej propagandzie. Ponieważ bitwa pod Grunwaldem 1410 roku zwana jest w historiografii niemieckiej, bitwą pod Tannenbergiem (leżącym nieopodal Grunwaldu Stębarkiem) wykorzystano to propagandowo, przedstawiając wielkie zwycięstwo, odniesione w 1914 roku, jako rewanż za rok 1410. Pomimo, że w samym Tannenbergu nie było żadnych walk. Jednym z głównych kanałów propagandowych były masowo wysyłane przez wszystkich pocztówki - podstawowy kanał komunikacji między ludźmi na początku XX wieku. Poniżej propagandowa pocztówka przedstawiająca mapkę obrazującą główne działania w trakcie bitwy:


Sama bitwa trwała od 19 do 31 sierpnia, wliczając mniejsze potyczki.
W trakcie bitwy pod Tannenbergiem zginęło bądź zaginęło według różnych szacunków 30 do 50 tys. żołnierzy rosyjskich oraz około 25 tys. żołnierzy niemieckich. A ilu wśród nich było Polaków? Z pewnością wielu. Rosyjska armia „Narew” generała Samsonowa jak sama nazwa wskazuje formowana była na rdzennie polskich terenach rozciągających się wzdłuż tej rzeki, położonych na pn-wsch od Warszawy. Przybyłe z Rosji pułki tu uzupełniały swoje stany osobowe. W okresie pokoju taki pułk liczył ok. 1900 żolnierzy. Po uzupełnieniu stanu do liczebności przewidzianej w okresie wojny rosyjski pułk liczył ok. 4000 żołnierzy.
W armii niemieckiej również musiało być wielu Polaków pochodzących z terenów zaborów. Poznać to można również czytając polskie nazwiska na ocalałych pierwszowojennych pomnikach. A w samych Prusach Wschodnich liczbę takich pomników, kwater i pojedynczych grobów żołnierzy niemieckich i rosyjskich szacuje się na 1700.

A oto główni bohaterowie zwycięstwa.
Paul von Hindenburg – tu już jako Prezydent Rzeszy:
Erich Ludendorff – szef sztabu:

I wszyscy generałowie niemieccy, którzy zasłużyli się na froncie wschodnim:



Nie wiem dlaczego Niemcy z masochistycznym zacięciem lubowali się w fotografowaniu zniszczonych miast. Może chcieli przedstawić się światowej opinii publicznej jako ofiary tej wojny, zapominając kto ją wypowiedział ? W każdym razie zniszczenia miast leżących na terenie walk były duże. Zniszczenia te czasem wynikały „tylko” z ostrzału artyleryjskiego. W większości jednak przypadków przyczyną zniszczeń były celowe podpalenia przez Rosjan. Występowały przypadki, że już po wycofaniu się z miasta regularnego niemieckiego wojska, ktoś do Rosjan strzelał. Palenie miast to zemsta za te strzały.
Poniżej przykłady takich miast.

Hohenstein – Olsztynek:


Neidenburg – Nidzica:


Soldau – Działdowo:



Ortelsburg – Szczytno:

Na koniec artystyczno-patriotyczna pocztówka przedstawiająca Cesarzową Augustę Wiktorię pochylającą się ze smutkiem nad grobem żołnierza poległego w Prusach Wschodnich.

Być może cesarzowa jako kobieta miała więcej uczuć i wrażliwości.
Jednak w czasie I-ej wojny światowej generałowie wcale nie liczyli się z życiem własnych żołnierzy. Szczególnie wyraźnie widać to będzie później w czasie walk na froncie zachodnim, gdzie na pewną śmierć od kul karabinów maszynowych dowódcy wyższego i niższego szczebla wysyłali kolejne setki i tysiące żołnierzy. Zadziwia mnie ich bezmyślność. A niech tam – nie liczmy już życia ludzkiego. Ale przecież wszystkie działania: pobór, umundurowanie, wyposażenie, uzbrojenie, wyszkolenie żołnierza, a wreszcie jego transport na linię frontu – są niezmiernie kosztowne i czasochłonne. Nikt się jednak z tym nie liczył. Ważny był doraźny sukces i w perspektywie kariera wojskowa.
Dowódcy wszystkich stron powszechnie wyznawali doktrynę, że przełamanie obrony wroga i zwycięstwo osiąga się dzięki zalaniu przeciwnika kolejnymi masami żołnierzy. Czyżby liczyli, że przeciwnicy w końcu nie nadążą zabijać nadbiegających żołnierzy albo zabraknie im amunicji? Dzisiaj tacy dowódcy od razu poszliby pod sąd. A pierwszowojennym generałom – mordercom własnych żołnierzy nie spadł z tego powodu ani jeden włos z głowy.
Przykład takiego bezsensownego postępowania przedstawia opis niemieckiego ataku (zawarty w książce amerykańskiej dziennikarki Barbary Tuchmann pt. „Sierpniowe salwy”) na belgijską twierdzę w mieście Liège, którym na 2 tygodnie przed przybyciem do Prus Wschodnich kierował ten sam generał Ludedorff, który w trakcie bitwy pod Tannenbergiem był szefem sztabu niemieckiej 8-ej armii:

5 sierpnia brygady Emmicha rozpoczęły ogniem artylerii polowej atak na cztery najbardziej na wschód wysunięte forty Liège, po czym nastąpił szturm piechoty. Lekkie pociski nie wyrządziły szkody fortom, toteż belgijskie działa obsypały wojska niemieckie gradem pocisków, dokonując rzezi w ich szeregach. Kompania za kompanią nadbiegała, kierując się na luki pomiędzy fortami, gdzie nie ukończono jeszcze kopania belgijskich okopów.
W kilku punktach, w których udało się przerwać, Niemcy szturmowali zbocza; w szczególnie stromych miejscach, gdzie nie mogły ich dosięgnąć działa, zostali skoszeni przez karabiny maszynowe z fortów. Zabici tworzyli wały na metr wysokie. Belgowie z fortu Barchon, widząc zachwianie się szeregów niemieckich, rzucili się do ataku na bagnety i odrzucili Niemców w tył. Niemcy wciąż ponawiali ataki, marnotrawiąc zarówno życie, jak i pociski karabinowe, świadomi posiadania wysokich rezerw dla wyrównania strat. „Nie czynili żadnych wysiłków, by rozsypać się po polu – opisywał później oficer belgijski – lecz szli szereg za szeregiem, prawie ramię przy ramieniu, dopóki ich nie zastrzeliliśmy, ci zaś, co padli, tworzyli stosy, jeden na drugim, w formie straszliwej barykady zabitych i rannych, grożącej nam zasłonięciem celu dla dział i sprawieniem kłopotów. Barykada stawała się tak wysoka, że nie wiedzieliśmy, czy lepiej strzelać przez nią, czy tez wyjść i utworzyć wolną przestrzeń własnymi rękami... Lecz czy dacie wiarę? Ten prawdziwy mur z martwych i umierających pozwolił tym zdumiewającym Niemcom przyczołgać się bliżej i przypuścić szturm na stok fortecy. Nie doszli dalej niż do połowy drogi, ponieważ nasze karabiny maszynowe i broń ręczna zmiotły ich do tyłu. Naturalnie i my mieliśmy straty, lecz w porównaniu z rzezią, jaką sprawiliśmy nieprzyjacielowi, były one nikłe.”

Twierdza Liège w końcu padła. Ale w praktyce pozostała niezdobyta. Belgowie sami ją opuścili i wycofali się na zachód, by nie zostać odciętymi od głównych sił belgijskich i walczyć dalej. A w uznaniu za te właśnie „zasługi” generał Ludendorff został poproszony przez dowództwo, jeszcze przed zakończeniem działąń w Belgii, aby jako sprawdzony oficer zgodził się przejść na zagrożony odcinek frontu w Prusach Wschodnich.

Niemiecki sukces upamiętniony został pomnikiem zbudowanym w okolicy Olsztynka zwanym "Tannenberg Denkmal" odsłoniętym w 1927 roku:

wtorek, 1 grudnia 2009

Cmentarz Świętego Krzyża w Olsztynie

W centrum naszego miasta stoi majestatyczny ratusz:

To widok znany każdemu. Mijamy go bez zastanowienia. Czy zdajecie sobie jednak sprawę, że spacerując wokół ratusza, po Placu Jana Pawła II (byłym Placu Wolności) oraz ulicą 1-go Maja wzdłuż ściany nowego ratusza – stąpacie po szczątkach byłych mieszkańców Olsztyna? To właśnie jest teren, na którym znajdował się stary cmentarz Świętego Krzyża w Olsztynie. Cmentarz funkcjonował tu już w średniowieczu. Najstarsze pisemne wzmianki o nim pochodzą z 1582 roku. Wtedy cmentarz ten położony był na tzw. Górnym Przedmieściu, poza murami miasta. Niesamowite - dziś to ścisłe centrum Olsztyna.
Cmentarz leżał w bezpośrednim sąsiedztwie starego kościoła Świętego Krzyża. Po nim również nie pozostał żaden ślad. Ze względu na popadanie w ruinę został rozebrany już w 1803 roku (lub w 1806-ym, spotkałem się z 2 wersjami w różnych źródłach). Co się stało z wyposażeniem tego kościoła ? Wiem, że jeden z ołtarzy pochodzący z 1715 roku został przeniesiony do kościoła w Gutkowie. Stoi tam jako ołtarz boczny z lewej strony.
Sam cmentarz uległ dość szybko przepełnieniu i trzeba było go powiększyć. W 1809 r. dokupiono dodatkową parcelę, jednak miejsca znowu zabrakło i w 1830 roku dokupiono kolejną już dużą parcelę na której to dokładnie stoi dzisiejszy ratusz. Miasto rozrastało się szybko pod koniec XIX wieku i władze miejskie postanowiły w 1870 roku cmentarz zamknąć. Kości podobno ekshumowano, a na życzenie rodzin miasto na własny koszt przeniosło na inne cmentarze także nagrobki. Po tych przenosinach przez jakiś czas pozostawiono tutaj resztki cmentarza. Resztki te - najstarszej części cmentarza Św. Krzyża - widać na pocztówce z 1908 roku:

Na pocztówce widać krzyże za ogrodzeniem, a z lewej strony nawet kaplicę cmentarną z sygnaturką. Na wprost stoi budynek, w którym początkowo był teatr miejski (jeszcze przed zbudowaniem dzisiejszego Teatru Jaracza), a po wojnie słynne kino „Odrodzenie”.
Po rozpoczęciu budowy nowego ratusza w 1912 roku, widoczne na pocztówce resztki cmentarza zlikwidowano. Pozostały jednak inne resztki po zachodniej stronie ratusza. Widać je jeszcze na mapie z 1922 roku:


Część szczątków z pewnością ekshumowano. Części z pewnością nie, lub zrobiono to bardzo niedokładnie. Sam pamiętam, jak kiedyś na ulicy 1-go Maja trzeba było położyć jakąś instalację. Wykopano wąski rów w chodniku wzdłuż ściany ratusza. Razem z wykopaną ziemią leżało wiele ludzkich kości. A ile pozostało w ziemi?
Tak więc spacerując w okolicy ratusza, bądź też biegnąc tu w pośpiechu aby załatwić wszystkie swoje pilne sprawy - stąpajcie w tym miejscu nieco delikatniej. Aby nie obudzić mieszkających tu dusz dawnych mieszkańców naszego miasta.
 
EPILOG - dodano 6 czerwca 2015r.:

Trwa właśnie budowa linii tramwajowej na ulicy 11 Listopada i Piłsudskiego. W trakcie prac budowlanych, u samych stóp Nowego Ratusza,  natrafiono na pozostałości cmentarza Świętego Krzyża. Odnaleziono tu ponad 20 szkieletów dawnych mieszkańców naszego miasta.

Wieczny odpoczynek racz im dać Panie ...
I to raczej tam w niebie, bo tu na ziemi nie zaznali spokoju nawet po śmierci. Przez z górą 100 lat ok. 1 metra nad ich głowami jeździły samochody, chodziły tysiące pieszych.

Cmentarz Św. Krzyża funkcjonował w tym miejscu przez około 300 lat. Został zamknięty w 1870 roku, a ostatecznie zlikwidowany w 1906 roku. Kilka lat później rozpoczęto na jego terenie budowę Nowego Ratusza. Widoczny tu szkielet ma więc co najmniej 145 lat.

Poniższe fotografie udostępniam dzięki uprzejmości facebookowego użytkownika "Święta Warmia". Autor fotografii: R.B.

 

P.S.
Z tym epilogiem to zapewne trochę pośpieszyłem się. Na placu Jana Pawła II, pośród "świecących pał" takich kościotrupów spoczywa zapewne jeszcze dużo.