Jak to w życiu bywa – tam gdzie trzech Polaków, tam cztery zdania. Tak jest nie tylko dzisiaj (szczególnie widoczne to jest, gdy ogląda się naszych żenujących polityków wszystkich bez wyjątku opcji), ale tak było również często w najważniejszych dla Polski przełomowych momentach historycznych.
Kiedy wybuchła I wojna światowa, za początek której można uznać wypowiedzenie Serbii wojny przez Austro-Węgry dnia 28 lipca 1914 roku, po zamachu w Sarajewie, ogłoszeniu następnego dnia przez Rosję mobilizacji przeciwko Austro-Węgrom, późniejszym wypowiedzeniu Rosji wojny przez Niemcy dnia 1 sierpnia 1914 roku itd. – bardzo szybko, bo już w dniu 16 sierpnia 1914 roku zapadła decyzja o tworzeniu polskich legionów w Austro-Węgrzech. Wojsko to powołane zostało przez powstały w Krakowie Naczelny Komitet Narodowy. Legiony – w polskich mundurach - stanowiły oddzielną formację Armii Austro-Węgierskiej. Werbunek do Legionów Polskich rozpoczęto już pod koniec sierpnia. Utworzono Legion Wschodni we Lwowie i Legion Zachodni w Krakowie. Legion Wschodni wkrótce rozwiązano na skutek zajęcia Lwowa przez Rosjan. W stolicy Austro-Węgier, Wiedniu, pierwszy żołnierz w polskim mundurze pojawił się już w sierpniu 1914 roku. Był to późniejszy generał Andrzej Galica. Oczywiście do sformowania regularnego wojska minęło trochę czasu, jednak jest to fakt symboliczny. Andrzej Galica przybył do Wiednia, aby z licznej tamtejszej młodzieży polskiej tworzyć kompanie legionowe.
Józef Piłsudski – postać pomnikowa, nasz narodowy bohater – początkowo nie podporządkował się poleceniom NKN-u. Józef Piłsudski miał inny pomysł na drogę ku niepodległości – w dniu 5 września 1914 roku utworzył związaną z Niemcami krótkotrwałą Polską Organizację Narodową. Próbował przebić się do Warszawy i wywołać powstanie antyrosyjskie w Królestwie Polskim. Jednak wobec niepowodzenia tych działań, zdecydował się współpracować z Naczelnym Komitetem Narodowym. Jego słynna Pierwsza Kadrowa to zupełnie inna bajka. Naczelny Komitet Narodowy sam zaczął organizować polskie legiony w Austro-Węgrzech na dużą skalę.
Jednak skąd taka przychylność cesarza Franciszka Józefa I-go dla Polskich Legionów? I tu niespodzianka (przynajmniej dla mnie). Otóż Naczelny Komitet Narodowy prowadził pro-austriacką politykę, która zmierzała nie ku wywalczeniu niepodległości Polski, a ku utworzenia monarchii trialistycznej Austro-Węgiersko-Polskiej !!! Jednak trudno ich winić. To były inne czasy, inna mentalność. Być może wyobraźnia tych ludzi była zbyt mała, aby dojrzeć szansę uzyskania przez Polskę samodzielnej państwowości?
Problemów nie brakowało również później. Na przykład w 1915 roku doszło do konfliktu pomiędzy Sikorskim a Piłsudskim, który sprzeciwiał się dalszemu werbunkowi do Legionów wobec dwuznacznego stanowiska władz austriackich w sprawie polskiej.
To dwuznaczne stanowisko bardzo trafnie opisuje B. Szarlitt – członek wiedeńskiego „Komisarjatu Naczelnego Komitetu Narodowego”. I tu zacytuję obszerne fragmenty jego wspomnień zamieszczonych na łamach Tygodnika Illustrowanego (nr 1 z 1929 roku). Fragmenty obszerne, bo bardzo ciekawe.
To dwuznaczne stanowisko bardzo trafnie opisuje B. Szarlitt – członek wiedeńskiego „Komisarjatu Naczelnego Komitetu Narodowego”. I tu zacytuję obszerne fragmenty jego wspomnień zamieszczonych na łamach Tygodnika Illustrowanego (nr 1 z 1929 roku). Fragmenty obszerne, bo bardzo ciekawe.
Na początek opis ku pokrzepieniu serc:
„Pochód pierwszej wiedeńskiej kompanii legionowej na dworzec Północny ulicami Wiednia, a w szczególności cudowną Ringstrasse, był prawdziwie triumfalny. Z okien domów obsypywano żołnierzy polskich kwiatami, a tłumy na ulicach witały ich niemilknącymi „Hoch die Polen!”. Ale bo też bractwo nasze wyglądało nieporównanie! Przedewszstkiem ich komendant Galica, którego postać marsowa budziła zachwyt szczególnie u pięknych wiedenek. „Gott! Ist der – fresch!” – wołały głośno ze wszystkich stron, co w ustach Wiedenki jest największym komplementem, bo „fresch” to znaczy dziarski i miły zarazem. Na dworcu kolejowym zaś, niezliczone tłumy żegnały kompanie legionową niezwykle serdecznymi owacjami i obsypywały zołnierzy naszych podarkami.”
Tu załączone w artykule zdjęcie z wymarszu I Kompanii Legionów z Wiednia:
Później jednak było już tylko gorzej – do głosu doszła urzędnicza austriacka mentalność:
„Tymczasem zaś wyruszały dalsze kompanie wiedeńskie Legionów na front. Błogosławił zas ich czcigodny, niezwykłą popularnością cieszący się ks. Biskup Bandurski, który pełnemi gorącego i szczerego patrjotyzmu kazaniami swemi w idącego walczyć o wolność Ojczyzny żołnierza wlewał „własne ognie”. Gdy zaś ludność wiedeńska na wielkim placu przed cudownym ratuszem, na którym odbywało się zaprzysiężenie kompanij legionowych, odnosiła się do nich zawsze z nadzwyczajną serdecznością – austriackie ministerstwo spraw wojskowych najpodlejsze wobec nich zajmowało stanowisko. Ujawniało się ono przedewszystkiem w systematycznem niedopuszczaniu do prasy wiedeńskiej wiadomości o bohaterskich czynach Legjonów Polskich. Jakiś stary kretyn – jenerał austrjacki, stojący na czele t. zw. cenzury wojskowej, staczał (zamiast na froncie!) bezustanne walki z naszym Komisarjatem o każdą niemal notatkę prasową. Miał on nawet czelność „skonfiskować” streszczenie przezemnie dla prasy wiedeńskiej kazania ks. Biskupa Bandurskiego, i trzeba było dopiero interwencji ś.p. ministra Bilińskiego u samego Franciszka Józefa, by zmusić nierozsądnego oficera austrjackiego do cofnięcia tej „konfiskaty”.
Prasa wiedeńska zaś niezwykle życzliwie odnosiła się do Legjonów naszych. Gdyby nie sztuczki „cenzuralne” owego cenzora-jenerała, moglibyśmy w dziennikach wiedeńskich zamieszczać wszystko, co nam z frontu donoszono o czynach bohaterskich naszego wojska. Każdy jednak taki przeze mnie napisany artykuł musiał najpierw przejść przez „cenzurę” ministerstwa wojny, co równało się istnej „wojnie”, często już nie o sam artykuł, ale o poszczególne jego części, ba! Nawet zdania i słowa. Cokolwiek bowiem tylko zakrawało na „ad majoram gloriam” Legjonów Polskich, perfidne „ministerialne” żołdactwo austrjackie wszelkimi siłami starało się nie wypuszczać na światło dzienne. Już to w ogóle zachowanie się austrjackiego ministerstwa wojny wobec Legjonów Polskich było od samego początku aż do końca wojny niesłychanie perfidne. W swym charakterze sekretarza wiedeńskiego Komisarjatu N. K. N. Miałem z tą miłą władzą często do czynienia i poznałem nawylot poszczególnych „wysokich dygnitarzy” w całej iście operetkowej „okazałości”, podszytej bezgraniczną zarozumiałością i wprost chorobliwą polonofobją. I nie dziwiło mnie wcale, że Austrja tak strasznie „brała w skórę”, kiedy coraz lepiej poznawałem, jacy to kretyni zasiadają w jej ministerstwie wojny. Jako charakterystyczny przykład ich sposobu „urzędowania” w czasie wojny, przytoczę tu następujący wypadek. W 1915 r. otrzymaliśmy w Komisarjacie N. K. N. Depeszę od Komendanta Piłsudskiegow sprawie samochodów. Zakupiono je natychmiast, i mieliśmy wysłać komendantowi odpowiedź telegraficzną, że samochody są już w drodze na front. Aliści taka depesza musiała być nadana w urzędzie telegraficznym ministerstwa wojny. W tym celu zaś na blankiecie konieczna była... pieczęć szefa odnośnego departamentu. Zgłaszam się więc u niego w południe, ale zastaję tylko jego sekretarza, jakiegoś kapitana. Ten z prawdziwue austrjacką „Gemütlichkeit” oświadcza mi, że pan szef departamentu już poszedł na obiad, a pieczątka naturalnie zamknięta w jego biurku. Nie wierzyłem własnym uszom, że takie ”urzędowanie” jest możliwe w czasie wojny. Dlatego też zapytałem owego kapitana, czy może sobie wyobrazić, by coś podobnego mogło się wydarzyć w... niemieckim ministerstwie wojny w Berlinie? Na to on wściekły: „To idź pan do Berlina!”. Oczywiście , że musiałem przyjść po raz drugi o 4-tej po południu, bo wcześniej pan szef departamentu nie wracał w czasie wojny z obiadu, na który poszedł o godz. 12-tej !
Haniebne zachowanie się austrjackiego ministerstwa wojny uniemożliwiło nam także wydawanie tygodnika ilustrowanego w języku niemieckim p.t. „der polnische Legionär”. Na to wydawnictwo, które miało służyć propagandzie idei legionowej, a tem samem i wskrzeszenia Polski Niepodległej, zgodziło się austrjackie ministerstwo spraw zagranicznych i zobowiązało się do pokaźnej subwencji. Kiedy zaś ułożony przeze mnie pierwszy numer tego czasopisma dostał się do „cenzury” ministerstwa spraw wojskowych, sprawa wydawnictwa natychmiast upadła, bo przedstawiciele „władzy” położyli swoje veto! Wszak miało to być znowu coś „ad majorem gloriam Poloniae”, a tego nie mogliby przeboleć ci bohaterowie austrjaccy ze Stubenringu, którzy, jak słusznie o nich dawno, przed wybuchem wojny światowej, powiedział czeski hrabia Sternberg, umieli zawsze „zwycięsko uciekać przed każdym wrogiem”... Tak to jedyny numer niedoszłego czasopisma stał się ciekawym dokumentem historycznym...”
Prawie jak w filmie „CK Dezerterzy”, nieprawdaż?
Na koniec nasuwa mi się takie spostrzeżenie. Dzisiaj jako bohater tamtych czasów jawi nam się głównie Józef Piłsudski. Bo był to człowiek czynu i miał duszę przywódcy. I taki właśnie człowiek był wtedy potrzebny – zdecydowany i bezkompromisowy. Ale równie zasłużeni byli inni. Wielkim, trochę zapomnianym i niedocenianym bohaterem tamtych czasów jest z pewnością znany na całym świecie pianista i kompozytor, późniejszy Premier Rządu Polskiego, Ignacy Jan Paderewski. Co prawda nie machał on szablą, nie bił Ruska czy Niemca, jednak jego działalność dyplomatyczna i lobbing w polskiej sprawie w Europie i w USA znaczyły dla powstania Niepodległej Rzeczypospolitej być może więcej niż dziesięć wygranych bitew.
Ale sam Paderewski nie zrobiłby nic bez Dmowskiego, którego przenikliwość i zmysł polityczny doprowadziły w Wersalu do uzyskania przez Polskę niepodległości. Dmowski sam układał sobie przemówienia po francusku, a gdy przekonał się, że tłumaczący jego przemówienia na angielski, przekręca słowa na szkodę Polski, gdyż często w kluczowych sprawach, Dmowski zaczął przemawiać i po francusku i po angielsku. Gdzie dzisiaj tacy politycy?
OdpowiedzUsuńDmowski udaremnił próby uzyskania przez Piłsudskiego japońskiego wsparcia dla powstania w Królestwie Kongresowym w 1905, dobywając w 1905 roku za własne środki podróż do Japonii. Dzięki temu możliwe było oparcie sprawy polskiej na Rosji i Entencie podczas I wojny światowej. Obawiam się, że bez Dmowskiego, kalkulacje Piłsudskiego na Austro-Węgry i Niemcy - państwa, które przegrały wojnę, mogły sprawie polskiej zaszkodzić w odzyskaniu niepodległości. Nie negując wielu zasług Piłsudskiego, myślę, że nie wolno zapominać o polityku wielkiej klasy, jakim był Dmowski.