piątek, 6 listopada 2009

Czarna Wołga i thriller u fryzjera

Idę sobie ostatnio ulicą Grunwaldzką i patrzę – nie ma mojego fryzjera ! Jeszcze do niedawna w budynku przy ul. Grunwaldzkiej 31 funkcjonował zakład fryzjerski. Dziś jest tu biuro ubezpieczeń. Nawet nie zauważyłem kiedy nastąpiła ta zmiana. Kiedyś chodziłem do tego zakładu fryzjerskiego jako mały, niespełna 10-letni chłopiec. Moja droga wiodła od strony ulicy Jagiellończyka, przez teren ogródków działkowych leżących na terenie dawnego jeziora Fajferek, później pod górkę ulicą Zyndrama z Maszkowic koło starego żydowskiego cmentarza. Było to dla mnie niemałe przeżycie. Według szkolnej legendy właśnie na tym cmentarzu, pod murem z czerwonej cegły, Czarna Wołga mordowała niewinne, a porwane wcześniej dzieci. Ciekawe, że w naszym wyobrażeniu tym „złym” była sama Czarna Wołga, która była wyraźnie spersonifikowana. Nie mówiliśmy o ludziach porywających dzieci jeżdżących czarną Wołgą, a o samej przerażającej „Czarnej Wołdze”.Niby każdy z nas na tę historię z Czarną Wołgą patrzył z przymrużeniem oka. Jednak idąc koło starego cmentarza, gdzie wokół nie było widać żywej duszy - gdzieś tam głęboko wewnątrz siedział we mnie niepokój. Zawsze ten kawałek drogi chciałem mieć jak najszybciej za sobą.


Kiedy już udało mi się ujść z życiem przed Czarną Wołgą, wchodziłem do tego właśnie zakładu fryzjerskiego na rogu ul. Grunwaldzkiej i Zyndrama z Maszkowic. Następowało spotkanie z wieeelkim fryzjerem w białym kitlu. Dzisiaj tak naprawdę nie wiem już, czy fryzjer był taki wielki, czy tylko tak mi się wydawało. Kiedy ma się kilka lat, wszystko wydaje się większe, niż jest w rzeczywistości. To taki efekt jak w filmie „Kingsajz”. Ten wielki fryzjer najpierw sadzał mnie na starym fryzjerskim fotelu. To był taki strasznie ciężki fotel, chyba żeliwny, na jednej grubej okrągłej nodze przykręconej do podłogi. Z tyłu miał zagłówek (ciekawe, czy te fotele były przedwojenne?). Abym mógł usiąść, potrzeba była jeszcze deska położona na metalowe podłokietniki. Dzięki temu moja głowa mogła być na poziomie umożliwiającym fryzjerowi strzyżenie. Jeszcze biała szmata wiązana pod szyją i maszynka do strzyżenia szła w ruch. Z tym nie ma problemu. A na koniec… zaczynał się ceremoniał ostrzenia brzytwy. Na ścianie pomiędzy drzwiami a oknem wisiało zawsze kilka grubych skórzanych pasów. Właśnie na tych pasach wielki fryzjer ostrzył brzytwę. Do dzisiaj zastanawiam się jak miękka skóra może naostrzyć twardą stal, ale być może są rzeczy na ziemi i niebie, których nigdy nie przyjdzie mi zrozumieć. Ceremoniał ostrzenia trwał długie minuty. W każdym razie takie miałem wrażenie, patrząc na błyszczące ostrze i oczekując dotyku zimnej i ostrej stali na mojej szyi. Brrrrr.
Jakoś zawsze o dziwo udawało mi się przeżyć. Fryzjer wcale się jednak ze mną nie cackał. Traktował moją jeszcze wtedy chudą i delikatną szyję jakbym był wielkim i gruboskórnym bykiem. Po tych zabiegach szyja strasznie mnie piekła.
Czekając na swoją kolej w kolejce do fryzjera, zawsze podglądałem „salon” dla kobiet. Salon to brzmi zbyt górnolotnie – to była zwykła kiszka za cienkim drewnianym przepierzeniem. Miała może 1,5 metra szerokości. Jednak my – „mężczyźni”, nie mieliśmy tam wstępu. Zawsze było tam pełno kobiet i zawsze zastanawiałem się, jak one tam się mieszczą. Cóż – kobiety od zawsze gotowe były na duże poświęcenia, aby być pięknymi :).
Kiedy już wyszedłem od fryzjera, pozostawało mi jeszcze raz przejść z duszą na ramieniu koło starego cmentarza i byłem prawie w domu.
Sam cmentarz żydowski powstał tu już w 1818 roku. A w 1913 roku zbudowana została kaplica przedpogrzebowa według projektu znanego później architekta Ericha Mendelsohna. Na cmentarzu pochowani zostali także jego rodzice i inni zmarli w Olsztynie Żydzi. Pod koniec lat 60-tych z cmentarza usunięto wszystkie kamienie nagrobne i jego ogrodzenie. Szkoda, że nie widziałem cmentarza przed jego zniszczeniem. Nie spotkałem niestety również żadnej wcześniejszej fotografii tego miejsca. Od kiedy pamiętam, rosną tu tylko stare drzewa. Z elementów cmentarza pozostało tylko kilka stopni schodów i wyraźnie zarysowana stara aleja jak na zdjęciu poniżej – to zdjęcie trójwymiarowe, potrzebne są okulary jak na miniaturce:


Kilka lat temu w prasie wybuchła mała awantura, bo macewy z tego cmentarza zostały odnalezione jako element budowlany wykorzystany jeszcze w latach 60-tych, ale nie pamiętam już gdzie.
Sam budynek przy ulicy Grunwaldzkiej 31, w którym mieścił się zakład fryzjerski, jeszcze w 2004 roku wyglądał tak:


Dzisiaj zmienił się szyld i dobudowano nowe schody. Budynek pochodzi z 1899 roku. Jej charakterystycznym i nietypowym elementem jest figura świętego posadowiona w niszy w narożniku budynku. Wśród badaczy dziejów Olsztyna występują różnice zdań, czy to jest Święty Jakub – patron Olsztyna, czy też Święty Józef Rzemieślnik. Ja bym skłaniał się do poglądu jaki przedstawił Stanisław Piechocki, że jest to jednak Święty Józef Rzemieślnik. Figura nie trzyma w ręku charakterystycznego dla Świętego Jakuba pastorału, a siekierkę – toporek ciesielski, będący atrybutem Świętego Józefa:


Budowniczym i właścicielem kamienicy był Józef Bauchrowitz. To równiż przemawia za wersją, że figura przedstawia Świętego Józefa. Jest wysoce prawdopodobne, że właściciel kamienicy chciał mieć za patrona swojego imiennika.
Józef Bauchrowitz był również właścicielem niewielkiego budynku przy ulicy Grunwaldzkiej 33, który powstał wcześniej niż kamienica pod nr 31:

A budynek przy ul. Grunwaldzkiej 31 wygląda dziś tak w trójwymiarze:


Pod tym murem mordowała "Czarna Wołga":

Ostatnio w Olsztynie w okolicach nowego ratusza powstał głośny już w prasie mural – malowidło naścienne. Na tylnej ścianie kaplicy przedpogrzebowej Mandelsohna znalazłem też inny pseudomural. Ktoś może powiedzieć, że to wandalizm. I będzie miał rację. Ale ten wandal ma niezwykły talent. Spójrzcie na oczy tego słonia. Przecież to malował najprawdziwszy Pablo Picasso !!!

5 komentarzy:

  1. Macewy z cmentarza znalazły się pod Kasablanką w Parku jako murek tarasu.

    Zakład fryzjerski należał do Jerzego Pikusa, który swego czasu pracował z moją mamą na Moście Jana w zakładzie. Kiedy była "odwilż" to odszedł ze spółdzielni i wynajął właśnie to miejsce na zakład. A wcześniej - zaraz po wojnie był tam sklep z tekstyliami (ubrania), który prowadził Żyd.

    Pan Jerzy ( fryzjer) miał dwóch synów i kiedy urodziła mu się córeczka Ula to tak się schlał ze szczęścia, że musiał prosić moją mamę, żeby zaniosła jego kwiaty do żony do szpitala- bo sam nie dałby rady.

    Ot takie historyjki.

    Na cmentarzu zabito Piecochę ( nie wiem czy to nazwisko czy przezwisko) ale sprawa była bardzo głośna- opisuję to na swoim blogu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziś już chyba trudno byłoby znaleźć fryzjera z brzytwą. Przepisy unijne zrobiły swoje. Ale jeszcze na początku tego wieku fryzjer i na mnie używał tego narzędzia zbrodni.

    A jeśli chodzi o macewy używane, jako materiał budowlany? Cóż, rzecz powszechna w Polsce. Również więc w moim Białymstoku.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie widziałam nigdy fryzjera z brzytwą. Faktycznie, nie wiem czy przepisy pozwalają na takie narzędzia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo późno odkryłam ten post. Wzruszające wspomnienia. Moja mama regularnie chodziła do pani Pikusowej. Po wizycie zawsze miała wściekle ciemne brwi od henny i upiorny blond na głowie. Modne były fryzury z małym koczkiem i asymetryczną grzywką na czole a'la Irena Forsyt -z tak wówczas popularnego serialu BBC.
    Z kolei w budyneczku nr 31 mieszkała moja koleżanka, jeszcze z przedszkola. Odwiedziłam ja kiedyś i bylam pod wrażeniem. To byla pierwsza samodzielna wizyta w obcym domu. wszystko było tak inne niz w moim domu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeden zakład fryzjerski, jeden budynek, a ile wspomnień :)

      Usuń